Tym razem tekst bardzo osobisty. Z dużą dozą emocji, które we mnie siedzą. Przyszedł w końcu czas się z nich oczyścić z tego jak zostałem sam. Powiedzieć wam co mi leży na sercu.
Kiedy zakładałem Chiny to Lubię myślałem, że świat wygląda inaczej. Dziś czuję się jak ojciec, który widząc siebie z przed lat, lekko się uśmiecha, bo wie, że ta naiwność jest słodka ale niestety z czasem się skończy.
Tak też się stało w mim przypadku. Okazało się, że świat osób piszących o Chinach. Opowiadających o tym kraju i oceniających jest bardzo przyziemny. Może to zbyt mocne, ale mam wrażenie, że to świat prosty, jeszcze nie dojrzały. Każdy walczy z każdym. Nie przyjmuje się, że budować można tylko w ramach współpracy. No dobrze, ale do rzeczy, bo pewnie wciąż zastanawiacie się o co chodzi.
Kiedy ktoś zacznie krytykować
Zacznę może od osób, środowisk, które krytykują Chiny, jako kraj z ustrojem i sposobem rządzenia, którego nie mogą zaakceptować. W ich kanałach komunikacji bardzo często pojawiają się głosy atakujące wypowiedzi oficjeli chińskich, czy nawet polskich władz, które w ich imieniu robią niepotrzebny ukłon w stronę Chin. Oni wolą USA, wyidealizowany obraz, który akceptują bez zadawania pytań. To właśnie środowisko, które zupełnie nie odnosi się do Chiny to Lubię. Nie udostępnia linków. Wyraża głos sprzeciwu, ale bez odniesienia do strony. Uwierzcie lub nie, ale ich rozumiem. Dlatego też dałem ich na początku. Rozumiem, ponieważ nie akceptują tego co robię, więc nie chcą mnie przy okazji promować. Zupełnie nie mam o to do nich żalu. Po prostu dodają kolejnych kolorów, do rzeczywistości, którą obserwuję.
Niestety kolejne przykłady są już ze świata, który nie jest tak bezpośrednio anty chiński. Co więcej, to często osoby żyjące z Chin, z tego, że o tym państwie piszą, czy opowiadają. Niestety tutaj ich działanie jest podobne, jak tej grupy opisanej wcześniej.
To właśnie ta brutalna rzeczywistość, która zmieniła mój wyidealizowany świat pasjonatów Chin w szarą rzeczywistość.
Walka o bycie najpopularniejszym
Do dziś pamiętam pewną dziewczynę, która komentowała i w niektórych miejscach wciąż komentuje wszystko co tylko się dało, aby zostać zauważonym przez jak największą ilość osób. Ta strategia była dla niej skuteczna. Stała się na tyle popularna, że kiedy zdarzyło jej się coś w moim wpisie skrytykować, to oczywiście nie podała źródła. Nie podała nawet nazwy. No tak, po co przypadkiem ktoś z jej odbiorców miałby trafić na moją stronę.
Innym ciekawym i równie smutnym przykładem jest niedawny wywiad z ambasadorem Chińskiej Republiki Ludowej w Polsce, JE Liu Guangyuanem. Obszerne wypowiedzi dot. relacji pomiędzy naszymi krajami. Nawiązania do sytuacji z Huawei i złej prasie, która nasiliła się od czasu wojny handlowej pomiędzy USA a Chinami. Co z tego? No właśnie nic. Żadne media, ż a d n e , nie odniosły się do tego wywiadu. Żaden sinolog nie wypowiedział się nawet w krytyczny sposób. Zauważył to również na Twitterze profesor Bogdan Góralczyk. Po co robić mojej stronie niepotrzebną promocję? Kiedy wypowiedź tego samego ambasadora pojawiła się również w chińskich mediach (kolejny wywiad), to nagle zaczęły pojawiać się artykuły na podstawie chińskiego źródła. Czy naprawdę boimy się pisać o innych w Polsce? Czy boimy się, że czytelnicy nas zostawią?
Moim ulubionym przykładem smutnej rzeczywistości osób piszących o Chinach jest wieczna walka o rząd dusz. Kolejne artykuły muszą pokazać kto tak naprawdę zna Chiny najlepiej. Który ośrodek badawczy jest tym wyjątkowym. Posiadanie odrębnego zdania na dany temat powoduje, że jesteś spychany w kąt, jako naiwniak, nieznający się na rzeczy. Czy naprawdę musimy być tak śmiertelnie poważni?
Świadomie nie podaję wam teraz nazwisk, linków przy moich przykładach. Trochę idąc ich śladem, choć pewnie osoby obserwujące ten świat dokładniej, wiedzą o kogo chodzi.
Świat ma też i jasne barwy, na szczęście
Przez te wszystkie lata spotkałem jednak osoby, które pomimo prowadzenia swojej narracji o Chinach pozostały szczere w tym co robią. Taką osobą jest Adam Machaj. Ma równie dużo zwolenników co przeciwników, ale ja zawsze mogłem liczyć na jego pomoc w udostępnieniu materiału, kiedy tego potrzebowałem. Robił to zawsze z pełnym zaangażowaniem.
Taką osobą jest również Ania, która prowadzi fanpage sinizuj mnie. To miejsce dla osób, uczących się języka chińskiego, które lubią dobry humor i mają dystans do tego co robią.
Wiem, że po tym wpisie nie będzie mi łatwiej w tym wyjątkowym kręgu specjalistów od Chin. Ja sam zresztą wciąż nie czuję się kimś wyjątkowym. Zdaję sobie sprawę jak jeszcze dużo nie wiem o tym kraju i że ze swoją wiedzą nigdy nie wejdę na taki poziom jak wspomniany wcześniej i ceniony przeze mnie profesor Góralczyk. No trudno, nie mam z tym problemu. Ja nie biorę udziału w tym wyścigu. Z czasem może się okazać, że nie ma on żadnej nagrody poza samouwielbieniem.
Dla mnie liczą się czytelnicy. Osoby, które zostawią kciuk w górę pod pięknym chińskim pejzażem na Facebooku. Liczą się osoby, które śledzą moje poczynania na Instagramie czy oglądają i komentują filmy na YouTube. Instagram i YouTube ostatnio dają mi dużo radości. Ważny jest dla mnie każdy czytelnik tego bloga. To dla tych osób tworzę, a nie dla uznania w środowisko sinologów, do którego nigdy nie będę pasował.